To kwestia właściwej (o)ceny…

Opowiem dziś o procesie tutorskim, który szczególnie zapadł mi w pamięć. Wyjaśnię także, dlaczego tak się stało i jaka nauka dla nas – rodziców – płynie z tej historii.

Problem „z językiem polskim”…czyli tak naprawdę z czym?

Jakiś czas temu pracowałam z licealistą. Zgłosił się do mnie, ponieważ miał trudności z językiem polskim. Taka była jego diagnoza, jednak, aby podjąć się współpracy, potrzebowałam więcej informacji. Podczas rozmowy okazało się, że to, co nazwał ogólnie „trudnościami z językiem polskim” było wierzchołkiem góry lodowej. Mógł to nazwać, ponieważ tylko to dostrzegał, a cała reszta była ukryta pod powierzchnią lodowatej wody. Naszym celem było zauważyć i zrozumieć, co tam jest ukryte.

Z czasem odkryliśmy mechanizm. Okazało się, że trudności były efektem tego, że mój podopieczny nie wiedział, jak pracować z tekstem literackim. Nie rozumiał, czego ma właściwie szukać i co z tymi znalezionymi wartościami trzeba zrobić. Doświadczał tego stanu wielokrotnie – niemal na każdej lekcji – i to sprawiło, że wbudował sobie przekonanie, że te zajęcia to porażka. A ponieważ nie chciał tego stanu przeżywać za każdym razem, to dekoncentrował się i przenosił swoją uwagę na inne sprawy. Niebycie tu i teraz uwalniało go od poczucia porażki, jednak rodziło kolejne błędne przekonanie, a mianowicie takie, że na te lekcje to szkoda czasu. I o ile swojej uwagi mógł temu nie dawać (bo się zamyślał), o tyle musiał poświęcić swój czas, a raczej zmarnować na nicnierobienie. I to poczucie straty czasu zrodziło postawę opartą na negatywnym nastawieniu. Przed każdą lekcją nastawiał się na to, co najgorsze i tak też było: nie wiedział, co robić, zatem odwracał uwagę, czas mijał, a dla niego zajęcia kończyły się niczym.

200zł ….150zł…50zł….jaka jest Twoja (o)cena?

Kiedy odkryliśmy cały ten mechanizm, zaczął się proces. Z pomocą rutyn myślowych (czyli zasobów krytycznego myślenia) prowadziłam go przez tę drogę, aby dokonał transformacji i przeszedł od NIE MOGĘ do MOGĘ, od NIE CHCĘ do CHCĘ, od MUSZĘ do SPRÓBUJĘ. Przez 2,5 miesiąca mój podopieczny pracował nad każdym aspektem góry lodowej. Dał mi przyzwolenie na mój sposób działania, a jednocześnie wziął odpowiedzialność za siebie.

Pierwszym momentem weryfikującym efekty jego pracy miał być sprawdzian z większej partii materiału. Gdy tylko dostał ocenę, spotkaliśmy się, by omówić i domknąć nasz proces. Na początku stwierdził: „Dostałem 3-”. Wiedziałam, że do tej pory dostawał 2, więc był progres, jednak nie o to chodziło. Powiedziałam tak: „Wyobraź sobie T-shirt, który jest modny i początkowo kosztuje 200 zł. Potem mija moda i cena zostaje obniżona do 150 zł. A pani, która go uszyła, dostała za to 50 zł. Która cena jest prawdziwa? Rozumiesz?”.

Ucieszyłam się, kiedy poczułam, że zrozumiał, że ocena/ cena, która pochodzi z zewnątrz nie musi być i najczęściej nie jest prawdą o naszej wartości. Jest narzucona i subiektywna. W naszym procesie jedyną miarą jest jego ocena o sobie samym. Zaczął jeszcze raz: „Nie czułem się tak głupio – jak dotychczas. Wiedziałem, co mam robić. Byłem spokojny.” Kiedy wypowiedział te słowa, miałam pewność, że jest świadomy, że żadna ocena wyrażona liczbą nie uwzględnia jego wysiłku i zaangażowania, nie mierzy tego w żaden sposób. Ta ocena nie mówiła prawdy o nim. Tylko on wiedział, ile go to kosztowało i jak spokojny był, kiedy o tym mówił.

Rodzicu…jakie oceny ma Twoje dziecko?

Tutaj kończy się ta historia, tak jak zakończył się proces tutorski. Dla ciebie – Rodzicu – zaczyna się jednak refleksja… Czy dużą uwagę dajesz temu, jakie oceny ma Twoje dziecko? Czy uwierzyłeś w arbitralność ocen? Jeśli tak, to jakie koszty emocjonalne (wynikające z Twojej wiary) ponosi Twoje dziecko? I najważniejsze… Czy dana ocena w jakimkolwiek stopniu oddaje wartość Twojego dziecka?

O firmie

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Czytaj więcej